Żyjemy szybko. Żyjemy tu i teraz. Czy tego chcemy, czy nie chcemy. Świat pędzi, a nam nie wypada z niego wypadać. Praca, dom. W domu można odpocząć. Czasem. W pracy trzeba być na czasie i robić w czasie. Zagonieni, myślący przyszłościowo, planujący następne dni, tygodnie, miesiące. Zapełniający kalendarze kolejnymi ważnymi datami. Wszystko wciąż naprzód. Szybko, coraz szybciej. Tu nie chodzi nawet o fenomen tego, że z wiekiem czas szybciej płynie. W dobie zaawansowanych technologii po prostu przyszło nam żyć w tempie, które przyprawia o zadyszkę. W całym tym pędzie zasypani tym, co w źródłach masowego przekazu, jakże często nie dbamy i nie pamiętamy o swoich własnych źródłach. I szczerze mówiąc, dopóki samemu się nie doświadczy, to nie wiadomo nawet, za czym tęsknić. My doświadczyliśmy. Każdy z nas w innym momencie swojego życia i z innej przyczyny. Ale efekt zawsze był ten sam. Chciało się więcej. Spotkanie ze światem tradycji i z ludźmi, którzy żyli (a nawet nadal żyją) w tempie przed technologicznym, jest jak powrót do domu z tułaczki, z której człowiek nawet nie zdawał sobie sprawy. To jak kromka najpyszniejszego chleba ze swojskim świeżym masłem. Podana pomarszczoną, zmęczoną życiem dłonią i z troską w oczach, które widziały wiele. Osoby z tak zwaną „przedwojenną gwarancją” (choć obecnie to już coraz częściej jest „okołowojenna gwarancja”) niosą w sobie żywy, nieprzerwany przekaz międzypokoleniowy. Uczyły się od swoich rodziców, dziadków, sąsiadów. Uczyły się tańca, śpiewu, gry na instrumentach, rękodzieła, modlitw, pracy w polu, obycia ze zwierzętami. Bycia z ludźmi i współtworzenia wydarzeń. Dla nich pojęcie kultura tradycyjna jest nowe. Bo dla nich to była codzienność. Od zawsze. Potem przyszedł czas emigrowania do miast po lepsze jutro. Tam bycie ze wsi stawało się synonimem obciachu. A na wsi zabrakło pokolenia, które przejęłoby pałeczkę. Transmisja kultury została przerwana. Na kilka długich dekad. Dekad, które być może zaważyły na tym, czy codzienność trwająca od pokoleń będzie miała szansę przetrwać.
Obecnie w Polsce kultura tradycyjna znów wraca do obiegu. Coraz liczniejsze jest grono miłośników tego co dawne i wiejskie. Nie da się już jednak puścić pasa transmisyjnego w ruch tak łatwo. Staramy się więc tworzyć swoiste mosty międzypokoleniowe, aby załatać powstałą dziurę i uruchomić przekaz na nowo. Coraz częściej młodzi ludzie mieszkający na wsiach zauważają, a nawet doceniają to, co robią ich dziadkowie. Zaczynają być dumni, że ich babcia czy prababcia jest śpiewaczką, że pradziadek był uznanym szeroko muzykantem. Czasem ta duma przychodzi za późno. Czasami pozostają im tylko nagrania lub wspomnienia. Także młodzi ludzie mieszkający w miastach doceniają spuściznę kulturową swoich lub cudzych dziadków coraz chętniej. Bo jednak dobrze jest mieć jakieś korzenie. Dobrze jest mieć punkt zaczepienia w przeszłości. Może łatwiej wtedy ruszać w przyszłość?
W Stowarzyszeniu „Trójwiejska” działa ponad dwadzieścia osób, z czego najmłodsza ma kilkanaście lat, a najstarsze są po pięćdziesiątce. Łączy nas pasja. Chęć przynależenia i poznawania tego, co kiedyś było codziennością. Wszystkiego, co zawiera się w słowach „kultura tradycyjna”. Skupiamy się na poszukiwaniach, dokumentowaniu i przyswajaniu sobie tradycji z takich regionów jak Kaszuby, Kurpie czy Kociewie. Dokumentujemy dla siebie i dla innych, a część (nadal nie wszystko) naszych nagrań można znaleźć w dostępnym on-line archiwum naszego stowarzyszenia (archiwum.trojwiejska.pl). Zawieramy przyjaźnie i uczymy się od najlepszych – od tych, którzy byli ostatnim pokoleniem, zanim przekaz się urwał. Mamy swoich Mistrzów Tradycji. Często pozawerbalnie uczymy się od nich kultury bycia razem i współtworzenia spotkań. Energia, jaką niosą ze sobą nasi nauczyciele potrafi całkiem przebiegunować wszechświat. A oś tegoż wszechświata zawsze wówczas biegnie dokładnie przez środek spotkania. Na Kurpiach, we wsi Bandysie jest pewien dom. Obecnie już pusty, wyremontowany i całkiem zwyczajny. Ale kiedyś w tym domu mieszkała pani Bronisława Świder. Była Mistrzynią. Śpiewu, tańca, współtworzenia spotkań. To przez jej kuchnię biegła oś wszechświata dla kilkorga z nas. Jakimż darem od losu był zaszczyt poznania jej i bycia jej uczniem przez kilkanaście lat. Opowieści jej i innych śpiewaczek czy śpiewaków, muzykantów, tancerzy, zawsze przenosiły nas w świat ciężkiej pracy, rytmu życia zgodnego z rytmem natury. Ale też w świat, gdzie ludzie mimo znoju mieli czas i chęć tańczyć, śpiewać i grać wspólnie. Współtworzyć i dekorować swoją codzienność tak pięknie jak dziś już mało kto potrafi. Na Kaszubach, w Chwaszczynie mieszka pewien harmonista – Władysław Jankowski. Jeszcze z przedwojenną gwarancją. Jego opowieści, jego gra i miłość do muzyki i instrumentów są jak studnia. Można czerpać garściami, a i tak chciałoby się więcej. Na Kociewiu mieszkali i nadal mieszkają górale. Pół wieku temu zjechali za chlebem i osiedlili się tam, gdzie można było uprawiać ziemię. Trudne to opowieści. Oderwani od swoich korzeni, wrastali powoli w nową codzienność. Zostały im pieśni – piękne skrawki domu. Państwo Smreczakowie pochodzący z Orawy poproszeni o zaśpiewanie kolęd, zaśpiewali. Po słowacku. I znów – ich kuchnia stawała się osią wszechświata, a my nie mogliśmy przestać ich odwiedzać. Byli jak tchnienie wieczornej bryzy schodzącej latem po tatrzańskich stokach. Pełni ciepła. Pan Emil zmarł niedawno. Pani Maria nadal snuje opowieści przy kuchennym stole. Ale już nie śpiewa. Bez pana Emila się nie da. Tych historii jest tak wiele. Tyle wspaniałych osób, które chcąc nie chcąc stały się dla nas nauczycielami. Czerpiemy z ich mądrości, z ich wiedzy i kompetencji. Staramy się też, aby choć okruchy tego wszystkiego mogły trwać i ubogacać kolejne pokolenia.
Minione kilka dekad to nie tylko przerwana transmisja tradycji. To także eksplozja technologiczna, która zmieniła wszystko. I w związku z tym najczęściej trzeba kulturze tradycyjnej znaleźć nowy kontekst i nową przestrzeń w obecnej rzeczywistości. Bardziej miejskiej, bardziej globalnej, bardziej zabieganej. I tu właśnie te skrupulatnie zbierane przez nas okruchy mają szansę na dalsze życie. Staramy się osadzać kulturę tradycyjną w miejskiej przestrzeni, oswajać z nią mieszkańców Trójmiasta i przybliżać wszystkim, którzy tylko mają na to chęć. Polska kultura tradycyjna to przebogata mozaika stylów, instrumentów, tańców, pieśni, gwar i zwyczajów. Robimy co w naszej mocy, aby w Gdańsku każdy zainteresowany mógł doświadczyć jej bogactwa. I to w formie jedynej słusznej – współtworząc z nami każde wydarzenie. Ponieważ to właśnie perspektywa „bycia w centrum wydarzenia i współtworzenia go” pozwala na dogłębny i właściwy odbiór tego, co nazywamy niematerialnym dziedzictwem kulturowym. Naszym stałym partnerem działań jest Pub Paszcza Lwa w Gdańsku Oliwie. Ich przestrzeń ponad dekadę temu otworzyła się na nasze pomysły. I tak już zostało. Od lat organizujemy potańcówki (czyli zabawy taneczne z muzyką tradycyjną graną na żywo) oraz warsztaty taneczne, śpiewacze, instrumentalne czy rękodzielnicze. Z Mistrzami Tradycji, jeśli jeszcze to możliwe, lub z ich uczniami. Dążymy do tego, aby na mapie kulturalnej Trójmiasta spotkania z tradycją zagościły na stałe, choć raz w miesiącu. Aby trójmiejski świat stał się jej drugim domem. Aby mogła trwać w nowej dla siebie przestrzeni i inspirować kolejne pokolenia. Ludzie mieszkający w Trójmieście są zawsze „skądś”. I może dzięki temu co robimy, ktoś poczuje swoją przynależność kulturową. Że jego korzenie są dla niego ważne. Że to, skąd przyszedł jest równie istotne jak to, dokąd idzie. Tradycja to podtrzymywanie ognia, nie czczenie popiołów. Słowa Gustawa Mahlera są jakże trafne i jakże teraźniejsze. Jeśli uda nam się podtrzymać ogień i przekazać go dalej, spełnimy tym samym marzenie. Nasze i naszych Mistrzów Tradycji. I miejmy nadzieję, że stworzymy przestrzeń dla kolejnych marzeń tych, którzy nadejdą po nas i będą chcieli iść w tym samym kierunku



