Rozpoczął się trzeci sezon, w którym nie oglądamy koszykarskich spotkań z udziałem Filipa Dylewicza, jednak podczas meczów słyszymy go bardzo dobrze… Trudniej jest ci przygotować się do ważnego starcia na parkiecie czy do transmisji telewizyjnego hitu?
Poziom trudności jest podobny, w obu tych rolach docelowo chodzi o to, żeby jak najlepiej zaprezentować się innym. Myślę, że granie i komentowanie przeżywam na równi, w obu przypadkach muszę być skoncentrowany, i tu i tu duże znaczenie mają emocje, które, pomimo presji wynikającej z działania na żywo, muszę potrafić kontrolować. Jeden niecelny rzut, podobnie jak jedno źle dobrane słowo może zmienić odbiór całego widowiska, dlatego tak ważna jest umiejętność zachowywania spokoju.
Podobnie jak w przypadku sezonu sportowego – tak i w pracy komentatora – im więcej ćwiczysz, tym lepsze efekty zauważasz. Jeśli jesteś konsekwentny w tym co robisz to rozwój jest rzeczą zupełnie naturalną, zatem z każdym meczem na stanowisku komentatorskim czuję się coraz pewniej.
Telewizja to jedno, ale tych aktywności w zawodowym życiu po życiu masz znacznie więcej – uczestniczysz w szkoleniach trenerskich, pracujesz z dzieciakami na pomorskich campach – nasze dzieci są aktywne?
Te, które już trafią na regularne zajęcia, są, dlatego tak ważna w promowaniu aktywności ruchowych wśród najmłodszych jest postawa nas — świadomych rodziców. Zajęcia, w które dotychczas się angażowałem, dedykowane są dzieciom, które znają już smak sportowych zajęć pozalekcyjnych – to co wyróżnia dzieci ćwiczące regularnie to duże pokłady zdrowych ambicji i chęci, które kształtują nie tylko kondycję sportową.
Po boomie na ręczną i wielkich sukcesach polskich siatkarzy obserwujemy powrót mody na koszykówkę, lokalnie, w województwie pomorskim, mamy wiele ośrodków szkolących koszykarsko już najmłodsze grupy wiekowe, nie brakuje kadr i punktów odniesienia, bo z naszych terenów do zawodowego sportu trafiają kolejne talenty.
![](https://pomostmagazyn.org/wp-content/uploads/2024/12/Filip-Dylewicz-wywiad-2-scaled.jpg)
fot. Karolina Misztal
A i zajęcia wydają się coraz ciekawsze – latem w gdańskim Brzeźnie furorę robiło boisko Energa Basket Court, którego zostałeś ambasadorem…
Autorski pomysł wychowanka klubu z Sopotu, Mateusza Przytuły, który do jego realizacji nakłonił Energę i firmy z sektora prywatnego, okazał się hitem ostatnich wakacji! Powstało pierwsze nad polskim morzem boisko do koszykówki, na którym młodsi i ci nieco starsi grali od wczesnych poranków do późnych godzin wieczornych. Morska bryza, muzyka w tle, leżaki dookoła – tych walorów wzmagających promocję było naprawdę dużo, dzięki czemu dopisywała frekwencja, a grupa ambasadorów, którą współtworzyłem, mogła podciągać indywidualne umiejętności chętnych zawodników i zawodniczek albo trenowała z grupami kolonijnymi, które na boisko docierały z całego Pomorza. Ta inicjatywa tylko potwierdziła, że zapotrzebowanie na niesztampowe miejsca i atrakcyjne formuły zajęć sportowych jest duże, że dzieci w pierwszej kolejności trzeba zainteresować.
Co, poza kondycją fizyczną, buduje u dzieci regularna aktywność sportowa?
Relacje z rówieśnikami! To w świecie ekranów aspekt, o który trzeba dodatkowo zadbać. Chodząc na sport, dzieci uczęszczają na regularne spotkania z grupami różnych osób. Za moich czasów szatnia żyła, cały czas się rozmawiało, wymieniało poglądy, dyskusje budowały charaktery, wspólnie doświadczało się radości i smutków. Oswajanie intensywnych emocji wynikających np. z trudnych przegranych pozwalało później lepiej radzić sobie z innymi wyzwaniami. Obserwując treningi syna, widzę, że, na przekór elektronicznym rozpraszaczom, do tego też dążą dziś trenerzy młodzieżowi.
Sport uczy też dyscypliny i pokazuje, że wytrwałość po prostu się opłaca. Tu bardzo ważne są motywujące bodźce, bo jeśli dziecko widzi, że coś mu lepiej wychodzi albo słyszy, że trener czy kolega docenia starania, to wokół treningów pojawia się fajna aura, dominują bardzo pozytywne przesłania, niezwiązane z samym sportem, a przekładające się na zdrową pewność siebie i szacunek do wykonywanej pracy poza salą.
Trenuje się jednak po to, żeby występować w zawodach, a tam zawsze pojawia się stres. Jak poskramiałeś go, rzucając decydujące trójki w meczach o mistrzostwo Polski?
Ja miałem naturalne predyspozycje, które podczas meczów pozwalały mi po prostu wyłączyć w głowie cały ten harmider. Podejmując decyzje rzutowe, nie wpadałem w pułapki myślowe, nie analizowałem ewentualnych konsekwencji, które niosłyby za sobą pudła. Myślę, że to bardzo indywidualne cechy, które oczywiście, można wypracować, ale już w zawodowym sporcie osobom, które po prostu czują większy luz, jest na starcie dużo lżej. Nigdy nie narzucałem sobie statystyk do wypracowania – jasne, fajnie jest wykręcić ładne cyferki, ale to był deser po tygodniu treningów i meczu.
Podobno dla zawodowych sportowców rozpoczęcie nowego etapu po zakończeniu kariery jest dla głowy sporym obciążeniem. Zdołałeś się już z nim uporać?
Byłem zawodowcem przez 25 lat, profesjonalną karierę zacząłem w wieku 17 lat, a skończyłem po 40 i przez cały ten czas ktoś układał mi plany tygodnia. Największym problemem było właśnie nauczenie się organizacji czasu. Z tym wiązały się inne trudności, które trzeba było dźwignąć, ale zaakceptowanie, że teraz wyłącznie ja odpowiadam za to, jak pokieruję swoim dniem, faktycznie stanowiło wyzwanie. Przestrajanie się na nowe cele zajęło jednak ponad rok.
Czy czterdziestoczterolatek, który przez ponad połowę życia tak eksploatował swoje ciało, jest dziś zdrowszy niż jego równolatek, który profesjonalnego sportu nigdy nie uprawiał?
Jakby tak przeanalizować, z czym mierzy się zawodowy sportowiec przez te wszystkie lata to ciężko, żeby w wieku czterdziestu paru lat był w pełni sił. Poziom eksploatacji ciała jest olbrzymi, wielokrotnie musiałem tłumaczyć kumplom niekoszykarzom, że moja praca nie ogranicza się tylko do kilku kozłów i rzutów. Miałem to szczęście, że nie targały mną kontuzje, a regeneracja przebiegała sprawnie, ale wielu kolegów po fachu kolana i biodra ma dziś naprawdę delikatne. U mnie sił wciąż jest dość!
To najważniejsze, bo na horyzoncie są u Ciebie kolejne projekty. Wiem, że założyłeś fundację, jaki masz docelowy pomysł na nią?
Działania Fundacji Filipa Dylewicza (FD8) ukierunkować chciałbym bezpośrednio w stronę dzieci i trenerów związanych już z koszykówką. Na podstawie mojej kariery nakreślić można kilka fundamentalnych zasad, na których bazować powinno nauczanie tej dyscypliny w połączeniu z opieką mentalną. Mamy już grupy, mamy też chętnych do pracy z dziećmi, ale nie mamy sieciowego programu uczenia koszykówki. Za szkoleniem dwutaktu musi iść też nauka decyzyjności i odpowiedzialności — wierzę, że z pomocą mojej fundacji i 25 lat boiskowych doświadczeń uda nam się w Polsce stworzyć odpowiedni system.