Znamy się — czyli NGO i smółka

W znienawidzonej przez polską szkołę powieści „Nad Niemnem” Eliza Orzeszkowa tworzy obraz, którego dzisiaj kompletnie nie rozumiemy. Tak, chodzi o te opisy przyrody, „wielostronicowe nudy”. Otóż bohaterka lektury, Justyna Orzelska, już na samym początku książki idzie drogą z wielkim bukietem w rękach. W naręczu znajdują się: „bujne liliowe dzwonki leśne, gwoździki, pachnące smółki, liście młodych paproci, młodziutkimi szyszkami okryte gałązki sośniny”. Jakież to bogactwo fajnej zieleniny, myśli sobie zielarka we mnie, jak to musi pachnieć i wyglądać (autorka w dalszym opisie podejmuje próbę pokazania, jak). Wszystko by było świetnie, gdyby nawet mnie, niezbyt już początkującej miłośniczce natury, nie wpadło od razu do głowy to kluczowe pytanie: “No ale jak, do jasnej pietruszki, wygląda smółka?”

Podczas lektury Orzeszkowej jest więcej takich pytań. Fragment wcześniej pisarka też nie bierze jeńców: „Z obu stron każdej drogi szerokim pasem bielały bujne rumianki [uf, rumianek znam] i wyższe od nich kwiaty marchewnika, słały się w trawach fioletowe rohule, żółtymi gwiazdkami świeciły brodawniki i kurze ślepoty, liliowe skabiozy polne wylewały ze swych stulistnych koron miodowe wonie, chwiały się całe lasy słabej i delikatnej mietlicy”. No i tutaj właśnie następuje ów przyrodniczy uczniowski (i nauczycielski także) pat – z kart powieści wylewa się miks gatunków dziś niepospolitych, mało znanych, czasem niezrozumiale zapisanych w lokalnej gwarze. Absolutnie nieidentyfikowanych dzisiaj w ludzkich umysłach z żadną z roślin — i oto jest prawdziwy problem z czytaniem literatury dziewiętnastowiecznej i każdej innej. Ludzie po prostu nie wiedzą, jak te kwiaty i trawy wyglądają. Dawno nie byli na łące na Grodzieńszczyźnie, ale i na tej obok domu też nie, bo od wielu sezonów działa tam skutecznie dowolny deweloper. Jak więc mają czytać takie książki ze zrozumieniem, gdy już odcięli się od tego, co powinno być bardzo bliskie?

Problem jest głębszy, niż nam się wydaje, bo nie dotyczy jedynie czytelnictwa, Orzeszkowej i jej kumpelek i kumpli pozytywistów, ale jest po prostu kwestią cywilizacyjną. Jak w ogóle wiedzieć coś o ziemi i przejmować się kryzysem klimatycznym na planecie, jeśli nie ma się podstawowej praktycznej (to podkreślam!) wiedzy. 

Na spacerach ziołowo-literackich, które dość często prowadzę na zasadzie: popatrzmy, co tam zielonego pod stopami, to i utwór się na to znajdzie — służę wiedzą w ograniczonym zakresie. Bardziej działam z pasji niż z wykształcenia. Nie studiowałam biologii, moją kompetencją jest opowiadanie o roślinach w kulturze i na tym się skupiam. Jednak wędrujące ze mną osoby bywa, że naprawdę nie wiedzą zupełnie nic, w ogóle nie znają nazw ani właściwości roślin. Czasem myślę (ego pracuje), że nie ma na przykład nic bardziej oczywistego niż podagrycznik — zmora ogrodów i przysmak w dzikiej kuchni. Jednak nawet ten nielubiany wizytant obszarów zasiedlanych przez człowieka pozostaje dla większości osób anonimowy, a co dopiero owa nasza tytułowa smółka. Jak normalnie ma działać w takiej sytuacji ochrona przyrody, jak o nią zadbać, kiedy się jej nie rozumie?

I w tym momencie wjeżdża, cała na zielono, misja naszych NGO-sów. 

Ale zanim dorzucę tu pomysły na to, jak ratować sytuację, opowiem, co wymyślono z lekturami. W ogólnodostępnym serwisie internetowym wolnelektury.pl problem niewiedzy botanicznej czytelników i czytelniczek rozwiązano przed dodanie przypisów do tekstu Orzeszkowej. Przy nazwie rośliny (smółka) po kliknięciu pojawia się krótkie tłumaczenie: „niski kwiat z rodziny roślin goździkowatych koloru czerwonego, purpurowego, bordowego i karminowego. [przypis edytorski]”. Czasem zamiast przypisu wyrośnie fotografia lub ilustracja, którą również można sobie otworzyć i obejrzeć. To nie rozwiązuje kłopotu z rozumieniem, ale choć trochę przybliża, czego szukać, jak to ma wyglądać. Tych przypisów nie wrzucił raczej nikt z przygotowaniem kierunkowym ani z możliwością opowieści i umiejscowienia smółki w jakimś kontekście. Więc moim zdaniem, problem rozwiązuje tylko poszukanie jej w okolicy, na niżu, wraz z odpowiednim edukatorem lub edukatorką. Kimś, kto pokaże, wyjaśni, na jakim terenie roślina występuje, kiedy kwitnie, jakie ma wymagania i co się z nią robiło w medycynie ludowej. Dobra ciekawostka na ten temat zawsze w cenie! Jeśli umiemy, musimy nieco potłumaczyć ów roślinny świat innym, tak, by różne pokolenia znalazły swój język opowieści o nich i się z zielonym zaprzyjaźniły. Chęć już mają, bo przecież korzystają z proponowanych aktywności. Rośliny – znajomi, rośliny – przyjaciółki — tak o nich mówimy, gdy potrafimy je nazwać. Nazwane trudniej zniszczyć, podeptać, wyrwać czy wyciąć, trudniej nie widzieć, trudniej zignorować. 

To zadanie długoterminowe, wymaga planowania i nakładu pracy. Ale stawką jest nie tylko znajomość pozytywistycznych idei (choć podejście Elizy Orzeszkowej przydaje się i we współczesnych czasach), ale przetrwanie w dobrej kondycji ludzi i całej planety. Im więcej nauczymy, tym większe jest prawdopodobieństwo dobrego zakończenia. Dlatego potrzeba warsztatów, wycieczek, spacerów zielarskich i przyrodniczych, potrzeba dzielenia się wiedzą z dziećmi, młodzieżą i dorosłymi. Konieczne jest pisanie artykułów i powieści, podpatrywanie okazów w lasach, na łąkach i nad stawami, w mieście – w parkach i na trawnikach – oraz poza nim. Fotografowanie i wrzucanie zdjęć na media społecznościowe. Podpisywanie i rozpowszechnianie petycji. Składanie wniosków, tworzenie grantów. A nade wszystko istotne będzie robienie tego razem, żeby wartość bycia we wspólnocie przenosiła się z działań do serc (idee Adama Mickiewicza też się przydadzą w tej walce, bo i dla romantyków natura była bardzo ważna).  

No i wracając do smółki – „nasza” (już jest swoja, bo sporo o niej  podczas czytania się dowiedzieliśmy) roślina („porządnie” nazywana Viscaria vulgaris) jest według źródeł całkiem nieźle przez botaników przebadana. Zajmuje suche łąki, murawy, przydroża, wrzosowiska, skaliste zbocza wzgórz, skarpy przy trasach kolejowych, słowem: nieużytki (nie lubię tego terminu, ale o tym co jest użyteczne dla człowieka, a co nie, powinien być osobny felieton). Nie znajduje się pod ochroną. Klei się, a właściwie kleją się jej łodygi – stąd jej nazwa, od łacińskiego Viscum czyli „lep”, podobno dobrze z tego powodu „zalepiała” kiedyś rany. Mamy nową koleżankę. Jeśli kiedyś znajdziecie smółkę, to już będziecie wiedzieć, że to ona. 

I widzicie teraz, dlaczego taki model działa.

Tekst „Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej z:

https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/nad-niemnem-tom-pierwszy.html (dostęp 18.05.2025r.)

  • pisarka, poetka, animatorka kultury i popularyzatorka tematów przyrodniczych. Prowadzi w Gdańsku spacery przyrodniczo-literackie, moderuje zielone spotkania z książkami o naturze, a także profil na FB Dzika Litera.

Pytanie miesiąca

Kto w Twojej organizacji zajmuje się promocją i komunikacją?