Odporność psychiczna fundraisera: Od zera do 5 milionowej dotacji

Mówi o sobie, że nie lubi być przedstawiana z funkcji. Być może to nie funkcja, ale właśnie Agata Kozyr, jest tą, która porwała okoliczną społeczność do idei zbudowania hospicjum w powiecie lęborskim. Jest dowodem na to, że kiedy wiedza przekłada się na praktykę i łączy z troską to, co nam najbliższe — możemy naprawdę zmieniać to, co dookoła. Potrafi porwać tłum, ale kiedy trzeba, umie wyrwać chwast. Z Agatą Kozyr, założycielką i prezeską Fundacji Lęborskie Hospicjum Stacjonarne rozmawia Marta Dietrich
Odporność psychiczna fundraisera: Od zera do 5 milionowej dotacji

To jak powinnam Cię przedstawić?

Nie lubię być przedstawiana z funkcji. Uważam, że to nie ona jest tym, co nas determinuje. To nie funkcja jest najważniejsza w poznawaniu siebie nawzajem. Gdybym miała przedstawić siebie samą, to powiedziałabym, że rozmawiasz z osobą zdeterminowaną, taką która stara się doprowadzić sprawy do końca… ale też bardzo pokorną. I bardzo oddaną.

Powiedziałaś kiedyś, że budowanie hospicjum zaczyna się od idei, a po niej przychodzi troska o pieniądze. Z ideą, ale jeszcze bez działki, bez szczegółowych planów, z misją i dalekosiężną wizją poszłaś z puszką w dłoni w tłum, do ludzi. Jakie były kolejne kroki?

Nie pamiętam kiedy i komu to powiedziałam… ale istotnie tak jest. Najpierw coś rodzi się w sercu. Tak jest z wieloma osobami, które zaczynają swoją trzecią sektorową drogę. Wychodzimy od palącej nas misji, nieświadomi zupełnie tego, co nas czeka. Na początku jest idea, poryw serca. To z tym zaczynamy. A po nich następują, tak jak powiedziałaś, kolejne kroki.

To Ty powiedziałaś. Ja tylko zacytowałam…

(śmiech) Tak, teraz myślę, że to są bardzo moje słowa. Kiedy mi przyszło stawiać kolejne kroki, byłam w pewien sposób na to przygotowana. Może nie w sensie mentalnym. Na pewno nie. Ale jednak miałam narzędzia. Odnosiłam się wtedy do swojego doświadczenia przed wstąpieniem na drogę 3. sektora. Ono pozwoliło mi reagować na to, co mnie spotykało. Bo rzeczywiście, w moim przypadku tak było, że wyszłam z puszką i ogromną potrzebą, ale też z wieloma niewiadomymi. Nie wiedziałam, gdzie dokładnie będę budować, jak to miejsce będzie wyglądało, jak ten proces w ogóle będzie przebiegać. – Niemniej… jakiś plan był. Te kroki były nakreślone. Żeby zacząć, musiałam wiedzieć, co po kolei trzeba zrobić i do czego trzeba dążyć. Pierwsza strategia była opracowana na dwa lata, późniejsza na kolejne dwa lata. Poryw serca był. W tle było też planowanie. 

Jesteś strategiem czy nauczyłaś się nim być?

Myślę, że choć na pewnym odcinku zostałam wyposażona w narzędzia, to jednak przede wszystkim jestem strategiem. Wcześniej wiele rzeczy robiłam intuicyjne. Dziś działam strategicznie w oparciu o wiedzę, narzędzia i doświadczenie. To jest bardziej oszlifowane. 

Podobno to studia MBA wyposażyły Cię w wiele narzędzi. Rozpoczęłaś je zanim zaczęłaś budować hospicjum?

Tak. Kiedy je rozpoczynałam potrzeba była zupełnie inna. Pracowałem wówczas w firmie produkcyjnej, która zatrudniała 350 osób. W tym twardym biznesie byłam prezesem zarządu dużej spółki. Po humanistycznym wykształceniu. Potrzebowałam twardych danych, konkretnych wskazówek, dlatego wybrałam te studia. Tymczasem tym, co najcenniejszego wyniosłam z tych studiów, była odwaga. Jak zdecydowałam się na podążanie tą drogą, byłam absolutnie pewna, że to się uda. 

Spodziewałaś się, że to się uda tak szybko?

Osiem lat zmagam się z dążeniem do powstania hospicjum. Ale, rzeczywiście, sama budowa trwa już trzy lata i osiem miesięcy. Takiego tempa wznoszenia się murów rzeczywiście się nie spodziewałam. Ale byłam pewna, że one powstaną.

Czy myślisz, że odwaga jest jedną z recept na budowanie odporności psychicznej? 

Myślę, że tak. Bo jeśli się obawiamy czegoś, czujemy w sobie taki pierwiastek lęku na każdym kroku, to sobie nie pomagamy w dążeniu do osiągnięcia celu. Jeśli do tego spotkamy choć jedną osobę, która powie nam, że to się nie uda, to osłabieni swoim wewnętrznym lękiem chętniej się wycofujemy. Zalęknieni jesteśmy bardziej podatni na osłabianie nas przez innych. 

Wrócę teraz do tej puszki, z którą wyszłaś do ludzi. Dokąd z nią dotarłaś? Opowiedz o tym, jak dziś wygląda miejsce, w którym jesteś. Jakie były kamienie milowe po drodze?

Spróbuję to jakoś zmetaforyzować. Z tą puszką w dłoni dotarłam do miejsca, w którym są drzwi z elegancką tabliczką z napisem „Doświadczenie”. To jest doświadczenie ludzi. Doświadczenie relacji. Jak nie pracujesz w 3. sektorze, to kręcisz się najczęściej tylko wokół siebie, wokół swojej branży. Tymczasem pracując w organizacjach społecznych, dotykasz całej społeczności. Nie rozmawiasz tylko z innymi przedstawicielami NGOsów. Tutaj jest cała plejada gwiazd, którą spotykamy na swojej drodze. Żeby móc działać poznajesz samorząd lokalny, jego strukturę i ludzi, którzy ją wypełniają. Poznajesz strukturę administracji rządowej. Bywasz w środowisku, w którym kwestujesz. W moim przypadku to są parafie, przedszkola, szkoły. Poznajesz ludzi, którzy działają wokół parafii, ludzi, którzy zajmują się animacją lokalną, którzy zawiązują koła gospodyń wiejskich. Nigdy wcześniej do nich nie dotarłam. A nagle się okazuje, że dookoła jest pełno ludzi, którzy mogą pomóc. Wreszcie poznajesz ludzi z różnych branż sektora biznesowego.

Spróbuj teraz wyjść z metafory drzwi. Co widzisz?

Przepiękne miejsce, które nazywa się Pogorzelice. Miejsce, które ma niesamowitą aurę. W dniu naszej rozmowy byłam tam z jednym z darczyńców. Zapytał mnie, czy tak je sobie wyobrażałam. Wizualizacja jest tylko wizualizacją. Plan nakreślony na kartce papieru jest tylko planem. Jak nie masz umiejętności widzenia przestrzennego, to nie zobaczysz tego, na co patrzyłam dziś w tych planach. 

A na co patrzyłaś dziś?

Na przepiękne miejsce stworzone dzięki relacjom z ludźmi. Na miejsce, które za chwile się ludźmi wypełni. 

Dużo mówisz o budowaniu relacji i odnajdywaniu ludzi na drodze. Myślę jednak, że poza tymi spotykanymi, potrafiłaś też zapraszać innych do wspólnej drogi. Mówisz o pomaganiu. Orientowałaś się, jak inni mogą Ci pomóc, analizując ich potencjał społeczny. Czy ten potencjał społeczny ludzi, którzy się wokół Ciebie gromadzili, Cię wzruszył? A może zaskoczył?

On wzrusza i zaskakuje cały czas. Na tej drodze spotyka się różne osoby z różną ofertą pomocy. Tu rola każdej takiej osoby jest ogromnie ważna. Nie można tego porównywać, a już na pewno nie kwotowo. Każdy wspiera tak jak może. A bez działania wszystkich tych osób i każdej z nich, nie byłoby tego efektu końcowego. Wzruszają mnie sytuacje, w których widzę, że darczyńcy wracają. Darczyńca działki przyjeżdża z ekipą i sadzi roślinki, rozkłada kostkę wokół kapliczki, którą też sam postawił. Pewnego dnia z drugiego końca Polski pani przywozi kwiaty i tworzy przy hospicjum rabatę. Wzrusza mnie sytuacja, w której człowiek dziękuje mi za telefon z prośbą o pracę fizyczną, bo on właśnie odnajduje w niej sens. 

Możesz zdradzić ilu masz tych budowniczych pogorzelickiego hospicjum?

Mam listę osób, które nas wspierają. Prowadzę ją od samego początku. I ona mówi o tysiącach osób. Ale ona też nie mówi o tysiącach innych osób, które z nami są. Najprościej jest zliczyć darczyńców po śladach przelewów na konto. Ale co z anonimowymi darczyńcami, którzy zasilają puszki? Co z tymi, którzy upiekli ciasta albo kupli na nie produkty? Myślę też o tych, którzy stali z puszkami i kwestowali. Myślę o przedszkolakach, którzy robili żonkile z bibuły. Nie wszystkich jestem w stanie zliczyć. Z każdym rokiem staramy się profesjonalizować. Dziś wiem, że w takiej jednodniowej kweście swoją pomoc oferuje około 180 wolontariuszy. Ale nie liczyłam ich w pierwszych latach działania. Myślę, że pogorzelickie hospicjum ma wiele tysięcy budowniczych i z każdego z nich jestem tak samo dumna i dar każdego z nich mnie wzrusza.

Pamiętam sytuację, która mnie najbardziej wzruszyła z czasów, kiedy byłam fundraiserką w puckim hospicjum. To był chłopiec, który rozbił mi skarbonkę na biurku, bo chciał się dorzucić do rozbudowy hospicjum. Nie pamiętam, jaka to była kwota, ale pamiętam, że oddał mi wszystko to, co miał. Dałam mu wtedy żółty kask i mazak. Poszliśmy na budowę i poprosiłam, żeby podpisał cegły, które kupił, bo właśnie stał się budowniczym tego miejsca. Czy masz też taką historię, która Ciebie najbardziej wzruszyła, choć była taka pozornie niewielka?

Pamiętam kilka. Kiedyś staliśmy z ciastami pod sklepem. Przyszedł chłopiec ze swoimi pieniędzmi i chciał kupić ciasto dla babci. Wzruszone tym gestem, chciałyśmy mu to ciasto po prostu dać. Ale zareagował rodzic, który podkreślił, że to ma być w darze na rzecz budowy hospicjum. 

Wzruszają mnie dzieci podchodzące do puszki. Wzrusza mnie, kiedy widzę osoby na wózku albo inne, które wyraźnie też potrzebują pomocy, a które podchodzą do naszych puszek. I ludzie, którzy przechodzą z drugiej strony ulicy specjalnie do naszego stoiska, żeby móc ofiarować nam pieniądze. Nie zawsze jesteśmy każdemu darczyńcy po drodze, a jednak nas znajdują.

Ciekawy przypadek tego małego chłopca. Pokazuje, że możemy pomóc wprost, ale możemy też pomóc pomagając — sobie i innym dookoła. Ten jego gest był taki wielopoziomowy. Wrócę teraz do pytania, na które jeszcze nie odpowiedziałaś. Co było najtrudniejsze w drodze budowania hospicjum?

Są trudne momenty. Najtrudniejsze jest to, że sukces naszych działań w 3. sektorze jest uzależniony od pieniędzy. Pieniędzy, które musimy pozyskać sami. Wokół tego budujemy różne akcje. Nie każdy wie, że nie wszystkie takie akcje są udanymi. W każdą taką inicjatywę angażuje się sztab ludzi. Poświęcają swój czas i energię, a dane wydarzenie nie wychodzi. I to jest trudne. Trudne dla wszystkich zaangażowanych i trudne z poziomu zarządzania. Jeśli zbierasz na jakiś skromniejszy cel, jesteś w stanie może to jakoś odrobić. Ale jeśli mówimy o brakującym milionie, to pojawia się niepewność. 

Jak sobie z tym radzić? Z jednej strony ratujesz zespół, wspierasz. Z drugiej – sama też tego doświadczasz. Jak się wtedy ratujesz? 

Najlepszą metodą dla mnie jest dzielenie dużego problemu na mniejsze kawałki. Pamiętam spotkanie sprzed ośmiu czy dziewięciu lat, na którym pokazałam na kartce zarys hospicjum. To była jakaś wizualizacja wzięta z internetu. Niski, parterowy budynek z oknami do samego dołu, otoczony lasem. Padło wówczas pytanie: a ile my będziemy na to potrzebować? Te pierwsze wyceny do stanu deweloperskiego, szacowane były na sześć milionów złotych. Ludzie się wystraszyli tej kwoty. Szybko wówczas przeliczyłam, że 60 tys. mieszkańców oznacza, że wystarczy wpłata stu złotowa od każdego mieszkańca. A kiedy miny moich rozmówców nadal były nietęgie, wziąłem kalkulator i policzyłam, że jak rozłożymy to na dwa lata to w każdym miesiącu wystarczy pięciozłotowa wpłata od każdego mieszkańca. Czyli idziemy i prosimy każdego o pięć złotych. Tak narodziła się akcja przybij piątkę. 

Konkretne cele skutecznie motywują. Dają poczucie bezpieczeństwa. Poczucie spełnienia korzystnie wpływa na naszą samoocenę. Ten mechanizm działania zastosowałaś w akcji przybij piątkę. Pamiętasz te pierwsze sukcesy?

Pamiętam, że każdy miał za zadanie poprosić dziesięć osób o regularne wpłaty. Niedużych kwot. Ważne, żeby to były cykliczne przelewy. Jakaż była wielka radość, że to się udało. Zamieniliśmy problem 6 milionów złotych na problem poproszenia dziesięciu osób o pięć złotych. 

Już mamy kilka recept na budowanie odporności psychicznej. Jak ta z jedzeniem słonia po kawałku, czyli rozbijanie celów dużych na mniejsze. Teraz myślę o innym problemie i szukam kolejnej recepty. Twoje działania są kompletnie pozbawione rutyny. Dni są do siebie nieporównywalne. Czy masz jakąś stałą w życiu i czy stałe elementy to jest coś, co także może nam pomóc budować odporność psychiczną?

Na pewno w moim życiu wszystko jest pomieszane. Nie będę udawać, że jest inaczej i opowiadać, że jak przychodzę do domu odcinam się od pracy. Nie uwierzyłabyś w ten przekaz. Ale tą stałą jest moje otoczenie rodzinne. I to, że w domu są sprawy poukładane i przewidywalne. Taką stałą może być domowy makaron do niedzielnego rosołu albo domowe porządki. To jest coś, co pomaga mi odreagować. Jeśli jestem za bardzo przebodźcowana, szukam równowagi. I odnajduję ją w sprzątaniu, gotowaniu a latem uprawiam ogródek warzywny i wyrywam chwasty. 

Prace ogrodowe są fajną rzeczą, bo dają człowiekowi konkret i masz bardzo realny wpływ na efekt. Pamiętam z social mediów, że było trochę zbiorów w Twoim ogródku. W naszym działaniu fundraiserów nie zawsze jest tak, że ten konkret dostajemy od razu. Nie możemy się też go spodziewać, nawet jeśli podręcznikowo wykonamy swoją pracę. A ogródek jest pewnym cyklem, w którym w pewnych momentach mamy prawo liczyć na efekt. I myślę, że to jest dla równowagi psychicznej fajne. 

Tak. Nie mam w sobie ducha sportu. Próbowałam przygody z bieganiem. To nie dla mnie. Ale każdy może znaleźć coś własnego. Ważne, żeby to znaleźć i pielęgnować.

Myślę też o takiej recepcie, o której Ty już sporo powiedziałaś. O relacjach międzyludzkich. Mówisz o swojej pracy, że to jest chodzenie, bycie w drodze z ludźmi, przy ludziach, zapraszanie ich do siebie. Jak one na Ciebie wpływają?

Pytanie, o jakie relacje międzyludzkie Ci chodzi. Zapytałaś mnie o to, do czego mnie doprowadziło to chodzenie z puszką. Nauczyłam się wychodzić z toksycznych relacji. Otaczam się tymi, którzy budują, a nie rujnują moje samopoczucie. Nasze działania weryfikują znajomości. Jestem za tę weryfikację wdzięczna. Mam poczucie, że dzięki niej jestem zdrowsza.

Myślę, że tych ludzi dookoła Ciebie jest wiele. I fajnie, że są. Ale taką osoba, z którą pracujesz najwięcej, z którą bywasz najczęściej, na którą się najwięcej złościsz, od której najwięcej wymagasz, jesteś Ty sama. Jak dbasz o Agatę? Pamiętasz, żeby o nią dbać?

No właśnie. Tej regularnej pracy nad dbaniem o swój dobrostan jeszcze mi brakuje. Jeszcze mi się to nie udaje. Na pewno nie daje się wpędzić w nerwowość i niepewność. To potrafię. Pracuję w stresie i w drodze. Powinnam bardziej zadbać o kręgosłup. Ale skoro o tym rozmawiamy… zadbam.

A jaką receptę Ty chciałabyś dać innym fundraiserom, którzy są na tym pierwszym odcinku drogi?

Teraz się zastanawiam, czy można tę drogę skrócić? Ale myślę, że nie. I myślę też, że nie chciałabym przejść jej inaczej, pozbywać się doświadczeń. Nie wiem, czy wtedy doszłabym do tych drzwi z tabliczką „doświadczenie”. Nie ma jednej recepty dla każdego. Każdy z nas ma różne cechy, jest nam po drodze z różnymi ludźmi. Nikomu nie powiem: idź tą drogą. Bo coś, co sprawdziło się u mnie, niekoniecznie sprawdzi się u ciebie. To co jest uniwersalne, to działanie sercem. Czujesz to, z czym jest ci po drodze. Nie brnij w to, co spala cię energetycznie i nie przynosi efektów, a korzystaj ze wsparcia tych, którzy ci kibicują. Buduj z nimi swoje dobre samopoczucie, wiarę w siebie i… Uwierz, że to co robisz jest słuszne i dobre. Spakuj to do plecaka i idź z tym swoją drogą.

  • Rzecznik Pomorskich NGO. Socjolożka. Ewaluatorka działań społecznych. Trenerka fundraisingu. Badaczka Pomorskiej Pracowni Badań Obywatelskich.

Pytanie miesiąca

NGO odgrywają kluczową rolę w sektorze ochrony zdrowia, uzupełniając działania instytucji publicznych i prywatnych