Zwracamy się do Pana z apelem o zwołanie okrągłego stołu z udziałem organizacji społecznych działających na rzecz ochrony praw człowieka. Uważamy, że przyjęcie dokumentu przez rząd powinno być poprzedzone konsultacjami społecznymi z udziałem zorganizowanego społeczeństwa obywatelskiego i przedstawicieli samorządów, które zaangażowane są na co dzień w niesienie pomocy i integrację osób z doświadczeniem migracji i uchodźstwa. Jesteśmy gotowi współtworzyć taką strategię, dzieląc się naszą wiedzą, ekspertyzą i doświadczeniami. Uważamy, że szeroki dialog z różnorodnymi interesariuszami jest kluczowy dla wypracowania rozwiązań, które będą zarówno skuteczne, jak i zgodne z wartościami demokratycznymi. Oczekujemy od rządu przedstawienia kalendarza tego procesu i zapewnienia dostępu do procesu konsultacji dla wszystkich, którzy będą chcieli wziąć w nim udział.
To fragment apelu, z jakim 18 października do premiera Donalda Tuska zwróciło się kilkadziesiąt organizacji pozarządowych zajmujących się tematyką okołomigracyjną po tym, jak premier ogłosił plan czasowego zawieszenia prawa do azylu (w kolejnych dniach doprecyzowanego jako czasowe zawieszenie prawa do składania wniosków o azyl poza placówkami Straży Granicznej). I choć wszyscy są raczej zgodni (nawet jeśli wielu nie powie tego głośno), że zapowiedzi Tuska są konstytucyjnie wątpliwe, a jego strategia migracyjna będzie prostą kontynuacją tak mocno krytykowanej strategii poprzedniego rządu, gdy przyszło do głosowania w rządzie, radykalnej strategii uszczelniania granic nie sprzeciwił się jakoś bardzo stanowczo nawet były Rzecznik Praw Obywatelskich obecnie pełniący funkcję Ministra Sprawiedliwości.
Jest połowa listopada, nic nie wiadomo o planach zorganizowania okrągłego stołu, nie wiem nawet, czy premier jakoś oficjalnie odpowiedział na apel organizacji, ale zapytany przez dziennikarza o to, czy weźmie udział w spotkaniu z organizacjami pozarządowymi, raczej nie pozostawił złudzeń. „Jeszcze nie zdecydowaliśmy, czy wezmę udział, ale na pewno rząd nie zmieni stanowiska ws. ochrony granicy. Minister Adriana Porowska przekaże to aktywistom”. I to by było na tyle. Aktywiści byli potrzebni, gdy pomagali ówczesnej opozycji oskarżać poprzedni rząd o zabijanie (lub przyzwolenie na nie) uchodźców forsujących polsko-białoruską granicę, ale są całkowicie zbędni, gdy opozycja stała się władzą. Nie powiem, że mnie to jakoś bardzo dziwi, taka po prostu już jest nasza polityka, a kolejne rządy pod tym względem nie bardzo się różnią. Cała ta sytuacja z pokazywaniem organizacjom ich miejsca w szeregu przez władzę, prowadzi do gorzkich refleksji nad wyjątkowo słabą pozycją organizacji pozarządowych wobec władzy, która na poziomie deklaracji sama jest bardzo proobywatelska. Tymczasem wystarczył jeden trudniejszy temat, żeby okazało się, że z organizacjami nie warto rozmawiać, można im okazywać lekceważenie, a ministra ds. społeczeństwa obywatelskiego jest od komunikowania im woli premiera.
Inna sprawa, że jako organizacje nie wypracowaliśmy sensownych pomysłów na pogodzenie własnej idealistycznej wizji świata z politycznymi realiami. Żadne państwo nie może sobie przecież pozwolić na niekontrolowany przepływ nielegalnych migrantów przez niestrzeżoną granicę, a już na pewno nie może sobie na to pozwolić państwo dzielące tę granicę z Łukaszenką i Putinem. Postulaty organizacji pozarządowych, żeby wpuszczać do Polski każdego, przyjmować od niego wniosek azylowy, a potem zezwalać na swobodne poruszanie się były od początku naiwne i nieodpowiedzialne, nawet jeśli moralnie atrakcyjne. Po wypowiedzeniu nam przez Łukaszenkę i Putina wojny hybrydowej, w której migranci są elementem moralnego szantażu, wpuszczanie do Polski każdego, kto chce u nas złożyć wniosek o azyl, byłoby zwyczajnie groźne, jeśli zaraz po przyjęciu takiego wniosku tracilibyśmy kandydata na azylanta z oczu. A tak właśnie się działo. I niestety, organizacje pozarządowe zajmujące się tematem migracji nie miały żadnego pomysłu na rozwiązanie tego problemu, konsekwentnie postulując rozwiązanie politycznie nierealne i po prostu niebezpieczne. Problem niekontrolowanej migracji organizowanej przez wrogie nam państwo narastał przez lata, tymczasem można odnieść wrażenie, że pozarządowi aktywiści w żaden sposób nie dostosowali swojej agendy do obrastającej w coraz bardziej niepokojące odkrycia rzeczywistości. Niestety, w którymś momencie trzeba sobie powiedzieć, że polityka wpuszczania każdego, a potem się zobaczy, nie ma szans sprawdzić się w Polsce, tak jak nie sprawdziła się w krajach szeroko otwierających swoje granice. Bardzo bym chciała takiego okrągłego stołu, ale obawiam się, czy środowisko pozarządowe ma argumenty, którymi byłoby w stanie „zbić” te całkiem oczywiste — niekontrolowana migracja jest ogromnym zagrożeniem, żaden kraj nie jest w stanie przyjąć każdego, kto chce w nim zamieszkać, a państwo jest odpowiedzialne przede wszystkim za bezpieczeństwo swoich obywateli. Tymczasem w mediach społecznościowych obserwuję kolejną odsłonę oskarżeń pod adresem Polski – jedna z organizacji publikuje kolejne klepsydry upamiętniające osoby, które zmarły na granicy, za każdą z tych śmierci obwiniając państwo polskie. Także za to, że ktoś próbując sforsować płot spadł z niego i się zabił. No nie, ja się nie czuję winna tej śmierci. I takimi argumentami można tylko zaszkodzić przyszłej/niedoszłej debacie, dostarczając władzy tak potrzebnych jej teraz argumentów za tym, że nie warto kontrowersyjnych polityk konsultować ze społeczeństwem obywatelskim.
Traktuję więc tę sprawę jako ważny i trudny test tego, jak bardzo jesteśmy w stanie dać się wypchnąć na margines debaty o Polsce z dorabianą nam gębą pięknoduchów, którzy życia nie znają, nie rozumieją, nie powinni się odzywać gdy poważni ludzie radzą…