Jak rozmowy z roślinami zamieniłam na rozmowy z sąsiadami

Marta Dietrich w rozmowie z Lidią Kruszewską, studentką 5 roku Socjologii na UG.

Od rozmowy z roślinami — do rozmowy z sąsiadami. Taką drogę przeszła Lidka, która jest dla mnie nadzieją pośród młodych przyszłych absolwentów socjologii. Poznałyśmy się, gdy zgłosiła się na praktyki do Pomorskiej Pracowni Badań Obywatelskich. Zaprosiłam ją do rozmowy i kto wie, do czego jeszcze ją zaproszę. Choć ciekawszym może być to, do czego kiedyś zaprosi nas Lidka. 

Marta: Dlaczego zdecydowałaś się studiować socjologię?

Lidia: Szczerze mówiąc, to było trochę dzieło przypadku. Bardzo długo nie mogłam się zdecydować, co bym chciała robić po liceum. Spotkania z doradcami zawodowymi niewiele mi pomogły. W tamtym czasie interesowały mnie sprawy związane z polityką, a przez to także problemy społeczne, które wciąż są obecne, i o których jest teraz bardzo głośno. Weszłam na stronę Uniwersytetu Gdańskiego. Zaczęłam przeglądać kierunki i czytać ich opisy. Ostatecznie złożyłam dokumenty na dwa kierunki, ale na zarządzania się nie dostałam.

Jesteś w trakcie pisania pracy magisterskiej. Opowiedz o początkach swojego podejścia do tej pracy. Co było dla Ciebie pierwotną inspiracją?

Pierwszy temat, który zdecydowałam się opisać w ramach magisterki, dotyczył relacji z roślinami. Nie był doprecyzowany, nie wiedziałam, jak nad tym pracować. Bardzo szybko poproszono nas o decyzje. Byłam kompletnie nieprzygotowana. Poradzono mi, żeby wybrać coś, co lubię. 

Stałam w domu przy oknie, patrzyłam na parapet i pomyślałam “no lubię te rośliny” (śmiech). Rośliny były kiedyś moją pasją. Szczególnie na początku studiów, kiedy przyjechałam do Gdańska. Byłam aktywna na grupie na Facebooku “Adopcje roślin”. W ramach pracy magisterskiej miałam się kontaktować z osobami, które adoptują rośliny i praktyki opiekuńcze przekładają na rośliny domowe. Kiedy iskra tej pasji zgasła zrozumiałam, że ten temat był wybrany pochopnie. To tak jakbym wymyśliła, że chce  w życiu coś robić w temacie czekolady, bo ją lubię jeść.

 …i porwałabyś się na budowanie fabryki (śmiech). To jak to jest z tą relacją z roślinami? Mamy ją wszyscy, czy tylko niektórzy? Co wyszło z Twojej pracy?

No właśnie niewiele, bo nie dotarłam do badań. Zakończyłam na teorii. Z założenia wydawało mi się, że musi być jakaś relacja. Może różni ludzie nadają jej różne znaczenie. Niektórzy w kontakcie z roślinami realizują swoje potrzeby opiekuńcze. Gdzieś usłyszałam taką teorię, że zwierzęta stały się teraz nowymi dziećmi, a rośliny nowymi zwierzętami. Zdążyłam zrobić tylko taki przegląd na grupie ze zwróceniem uwagi na język stosowany wobec roślin. Chodziło np. o pieszczotliwe sformułowania, które wyrażają jakieś emocje. Ktoś np. w odniesieniu do szczepek roślin pisał: “Mam takie maluszki, czy ktoś chciały się nimi zaopiekować?” W ten sposób niektórzy nadają większe znaczenie takiej relacji. Jakoś współistniejemy w przestrzeni, kiedy tę ożywioną materię wprowadzamy do swojego mieszkania. Nawet teraz jak rozmawiamy, myślę o tym, że jest to ciekawy temat, ale nie był nim w tamtym momencie.

Skąd więc pomysł na nowy temat do pracy dyplomowej?

Znów trochę z przypadku, ale bardziej przemyślanego. Trafiam na praktyki do Pomorskiej Pracowni Badań Obywatelskich. To tutaj, co najważniejsze, po wielu latach studiów, spotkałam socjologów, którzy pracują w swoim zawodzie. Bardzo mnie to ucieszyło (śmiech). Przed rozpoczęciem stażu przejrzałam działania Fundacji. Zainteresowała mnie wtedy zakładka na temat Domów i Klubów Sąsiedzkich. Nigdy wcześniej nie miałam styczności z takimi miejscami. Nie wiedziałam, że takie miejsca istnieją i zrzeszają lokalne społeczności. Wydawało mi się to jakieś archaiczne. Tak samo kiedyś odkrywcze było dla mnie, że nadal istnieją i funkcjonują koła gospodyń wiejskich. Wydawało mi się to mało współczesne. 

To mi dało do myślenia i uświadomiłam sobie, że nie znam zupełnie swoich sąsiadów. Patrząc na to, że w moim bloku mieszka pewnie z kilkadziesiąt osób, nagle zdałam sobie sprawę z tego, że kojarzę ledwie kilka twarzy, a cała nasza relacja ogranicza się do zdawkowego “dzień dobry”. 

Pomyślałam, że byłoby dobrze, gdyby tutaj też coś się działo, bo jak widać, inne dzielnice mają możliwość zrzeszać ludzi, którzy chcą wspólnie działać i mają do tego przestrzeń. Nawet jeśli nie Dom czy Klub sąsiedzki to są potrzebne jakiekolwiek relacje, które dają poczucie wspólnoty. Można powiedzieć, że mieszkamy we wspólnym domu, w tym samym budynku. Dzielą nas tylko ściany. Fajnie byłoby mieć z kim pogadać i kogo poprosić o podlanie kwiatów, kiedy nas nie ma. Wracam znów do roślin i do tego, że ktoś może się nimi zaopiekować (śmiech). Więc tak to się zaczęło — moje zainteresowanie relacjami sąsiedzkimi, które stały się także przedmiotem badań.

Od czego rozpoczęłaś pracę nad nowym tematem? 

Jestem na etapie pisania rozdziału teoretycznego, czyli najmniej przyjemnej dla mnie części pracy. Natomiast wcześniej przeprowadziłam działanie sądujące. Jego celem było danie sąsiadom przestrzeni do interakcji i kontaktu. To było przed Świętami Bożego Narodzenia. Na parterze w bloku zostawiłam dużą kartkę. Trochę ją ozdobiłam i napisałam na niej: “Czego życzysz swoim sąsiadom w te Święta”? Żeby ułatwić mieszkańcom zadanie, zostawiłam też swój długopis. Wpisałam się jako pierwsza. Podałam również numer swojego mieszkania. Kartka leżała tam aż do Sylwestra. Bardzo się bałam, że jak wrócę z wyjazdu, to tego nie będzie. Nie raz słyszałam, że ktoś coś gdzieś wywiesił, chciał zrobić jakąś miłą inicjatywę i to zostało zniszczone. Mojej kartki nikt nie zniszczył i choć wpisów nie było dużo, to jednak kilka się pojawiło! Wpisywały się też dzieci. One przecież też są sąsiadami. Nawet jedna osoba zdecydowała się na podanie numeru mieszkania. Już wiem, od kogo zacznę pracę z wywiadami do magisterki (śmiech). Mam nadzieję, że będzie też chętna do takiej interakcji. To było pierwsze działanie, nie wymagające spotykania się z nikim i było dobrowolne. Jednocześnie nawet bierne osoby mogły to przeczytać. Być może dodało im to jakiejś otuchy. 

Czy podczas pracy nad rozwijaniem tego tematu podejmowałaś dodatkowe działania pozwalające Ci zgłębić ten temat… u źródeł?

Byłam na spotkaniu sąsiedzkim dla mieszkańców gdańskiego Jasienia pod hasłem “Jakiej kultury potrzebujemy na Jasieniu?”. 

Z racji swoich zainteresowań byłam tam w formie uczestnika, ale też takiego cichego obserwatora. Pracowaliśmy w podziale na grupy. Poznałam panią, która mieszka w bloku obok mnie. Dopytywałam uczestników spotkania, czy znają swoich sąsiadów. Jednocześnie dowiedziałam się, że w mojej dzielnicy ma powstać Dom lub Klub Sąsiedzki. Okazało się, że tutaj ludzie faktycznie tego potrzebują. Nie trzeba ich do tego szczególnie angażować, czy namawiać. Oni są zdeterminowani. Mówią “Dajcie nam tylko przestrzeń, a my się sami zbierzemy”. To spotkanie znalazłam dzięki koordynatorce Klubu Sąsiedzkiego Letnica. To niesamowite, ile możemy dowiedzieć się o ludziach, wystarczy tylko trochę się zainteresować.

To życzę Ci, żeby Twoja praca ukonstytuowała się jak najlepiej. Żeby dawała Ci dużo satysfakcji zwłaszcza w tych działaniach, które proponujesz sąsiadom. Dzięki niewielkim wysiłkom można dać coś od siebie po sąsiedzku. Może nawet roślinkę. Dziękuję Ci za rozmowę.

  • Rzecznik Pomorskich NGO. Socjolożka. Ewaluatorka działań społecznych. Trenerka fundraisingu. Badaczka Pomorskiej Pracowni Badań Obywatelskich.

  • Rzecznik Pomorskich NGO. Socjolożka. Ewaluatorka działań społecznych. Trenerka fundraisingu. Badaczka Pomorskiej Pracowni Badań Obywatelskich.

Pytanie miesiąca

Czy Twoja organizacja należy do jakiejś federacji, sieci lub grupy zawiązanej wraz z innymi organizacjami?