Pozarządowa nie lekkość bytu: Edukacja branżowa: fach w ręku, miękkość w zanadrzu

Gościni: Małgorzata Lipska

Jeszcze nie tak dawno edukacja branżowa (zwana do 2017 r. zawodową) była traktowana jak gorsza alternatywa edukacji ogólnej. Liceum było dla elit trampoliną do kariery akademickiej. Bo któż nie chciał iść na studia i odnieść sukcesu? Technikum było raczej „planem B” dla tych, którzy nie błyszczeli na lekcjach polskiego albo matematyki. Kto „szedł do zawodówki”, ten niby od razu „szedł na budowę, do garażu lub do garów”. 

Na szczęście tylko zmiana jest stałą w życiu i przez ostatnie 30 lat ta perspektywa obróciła się o 180 stopni. 

Zawód się opłaca (dosłownie)

Według najnowszych danych Ministerstwa Edukacji i Nauki ponad 80% absolwentów szkół branżowych i techników znajduje pracę niemal natychmiast po zakończeniu nauki. W dodatku często w zawodzie, do którego się przygotowywali. I proszę bardzo: nagle okazuje się, że „ta gorsza droga” prowadzi do całkiem solidnych drzwi, czyli do firm, które naprawdę potrzebują fachowców. Zresztą te firmy często dofinansowują szkolnictwo branżowe, patronują specjalistycznym klasom, zapraszają na praktyki i wyłapują prawdziwe perełki. Bo fach w ręku to cenna rzecz. 

Dane z ELA (System monitorowania Ekonomicznych Losów Absolwentów) i GUS pokazują, że technicy mają się lepiej: 85% po pięciu latach wciąż działa w zawodzie. Humaniści? 45% w zawodzie po roku, a po pięciu latach zostaje już tylko 38%. Reszta krąży gdzieś pomiędzy „pracą dorywczą” a „czekam na etat marzeń”1. Na uczelniach technicznych jest podobnie: absolwenci informatyki czy automatyki i robotyki zatrudniają się w kilka miesięcy, a niektórzy inkasują pierwszą pensję, która przeciętnemu humaniście wystarczyłaby na pół roku życia. 

Czyli co? Koniec kompleksów? Jeszcze nie. Piętno zostało mocno wypalone. Są więc rodziny, które nadal marzą, by dziecko „poszło na uniwersytet”, choćby miało skończyć na wiecznym „stażu bez wynagrodzenia” lub nabawiło się traumy po przymusowym wyścigu szczurów w korpo. Zwiększyły się też możliwości zdobycia wyższego wykształcenie dzięki prywatnym uczelniom. Posiadanie tytułu magistra jest kwestią chęci i/lub ceny. Tymczasem ci, którzy zamiast ślęczeć nad „Panem Tadeuszem”, wybrali lutownicę, klucz francuski czy druk 3D, często już mają własne mieszkanie i wcale nie muszą mieszkać z mamą.

Szkoła fachu, ale czy szkoła życia?

Nawet jeśli kadra nauczycielska bywa nieco przestarzała i niedoszkolona (ale to już temat na inną rozmowę), technika i szkoły branżowe uczą fachu całkiem dobrze. Znacznie gorzej idzie im z uczeniem życia społecznego. Bo przecież w pracy, oprócz twardych umiejętności technicznych, trzeba jeszcze umieć dogadać się z klientem, przekonać zespół do swojego pomysłu, negocjować oferty, umieć przyjąć odmowę lub krytykę, a czasem po prostu zrozumieć drugiego człowieka. Nie wszystkie szkoły mają czas, miejsce czy zasoby na dodatkowe zajęcia zwiększające kompetencje miękkie. Co zrobić zatem, by edukacja nie poszła w drugą stronę i nie przesadziła z tą twardością?

To zdecydowanie przestrzeń dla NGO. My od lat robimy to, czego szkoła nie zawsze potrafi: uczymy współpracy, wolontariatu, komunikacji i tego całego „bycia obywatelem”. Wyobraźmy sobie taki model: w planie zajęć technikum obok „pracowni elektrycznej” pojawia się „pracownia współpracy z ludźmi”. NGO-sy organizują warsztaty z rozwiązywania konfliktów, uczą, jak mówić, żeby inni słuchali, i jak słuchać, żeby inni mówili. Brzmi utopijnie? 

Do wypowiedzi w tym temacie zaprosiłam Małgorzatę Lipską — edukatorkę, która ma doświadczenie we współpracy projektowej ze szkołami oraz uczelniami wyższymi w ramach realizacji projektów edukacyjnych i rozwojowych.

Gosia od razu potwierdziła, że edukacja zawodowa wciąż zmaga się z wieloma stereotypami i niedopasowaniem do realiów rynku: „zawód się opłaca. W dzisiejszych realiach rynkowych, przy ogromnym zapotrzebowaniu na specjalistów, zarówno w branżach rzemieślniczych, jak i szeroko pojętych „nowych technologii”. Warto wybrać tę ścieżkę”

Zwróciła także uwagę, na  “brak dialogu z młodymi ludźmi w kwestiach dotyczących edukacji. To, co nam może wydawać się atrakcyjne, dla nich nie jest. Na tym etapie swojego życia są niezdecydowani, więc idą tam, gdzie większość kolegów lub wybierają to, co łatwiejsze”.  Oczywiście nie wszyscy. Szkoły branżowe nadal kojarzą się głównie z tradycyjnymi zawodami: fryzjerstwem, krawiectwem czy mechaniką. „Zapominamy, że są też zawody związane z IT czy nowymi technologiami. Problemem jest także nomenklatura:  “branżowa” wciąż brzmi jak “zawodówka”. To powinno się zmienić, bo dziś to nie jest atrakcyjna nazwa, która przyciąga młodych ludzi”.

Gościni zwróciła też uwagę na problemy kadrowe. „Nauczyciele zawodu to w zasadzie gatunek wymierający. Często uczą od kilkudziesięciu lat, powielając stare schematy, nie korzystają z nowych narzędzi edukacyjnych”. – oceniła. Oczywiście nie jest to regułą. Jest szereg zaangażowanych nauczycieli, chcących podnosić swoje kwalifikacje i kompetencje, natomiast ciągle stanowią oni mniejszość.

Rozwiązaniem mogłaby być ściślejsza współpraca z biznesem: „Klasy patronackie, projekty partnerskie — nie tylko na papierze”. Na uczelniach wygląda to podobnie. Wszystko zależy od kontaktów i zaangażowania konkretnych osób, nie od systemowych rozwiązań. Często jeśli pozyska się ciekawy projekt, wypracuje innowacyjne rozwiązania — nie idzie za tym żadna kontynuacja. Zgodziłyśmy się obie, że brakuje długofalowej wizji, co bardzo przypomina problem współpracy biznesu z NGO — biznes czeka, a trzeci sektor nie potrafi skonkretyzować propozycji, działa ad hoc, od przypadku do przypadku. „NGO-sy zazwyczaj kierują projekty do licealistów, bo łatwiej się z nimi pracuje. Tymczasem to uczniowie szkół zawodowych i technicznych najwięcej zyskaliby na takich inicjatywach. Oni często w ogóle nie mają okazji rozwijać kompetencji miękkich” – zauważyła.

Edukacja branżowa już dawno przestała być gorszą siostrą liceum. To raczej twarda, pragmatyczna kuzynka, która nie tylko umie zarobić na siebie, ale jeszcze przy okazji może nas uratować, gdy zepsuje się pralka albo kiedy serwer w pracy odmówi posłuszeństwa.

Teraz czas, by dołożyć do niej odrobinę miękkości. A że miękkie kompetencje najlepiej ćwiczyć z tymi, którzy mają w tym doświadczenie – może właśnie NGO-sy powinny zostać partnerami szkół branżowych? W końcu życie to nie tylko zawód. To także sztuka dogadywania się z innymi, a w tej sztuce żadna szkoła sama nie da rady.

  1. https://www.linkedin.com/pulse/kariera-po-studiach-co-m%C3%B3wi%C4%85-liczby-analiza-rynku-pracy-grula-wlx8f/ ↩︎

Pytanie miesiąca

Czy Twoja organizacja nawiązuje współprace międzynarodowe?